Mam 23 lata oraz wrażenie, że moja matka mnie nienawidzi. "Wrażenie" to za lekko powiedziane, ona coś do mnie ma, coś jej w życiu zniszczyłam, ale jeszcze nie wiem co. Kiedyś może się dowiem. Jak na razie zasada "im rzadziej się widzimy - tym mniej się kłócimy" jest najlepszym określeniem naszej relacji. O ile jakaś istnieje, bo ostatnio nie odzywa się do mnie od dwóch tygodni. Tak, bo poprosiłam ją o zrobienie czegoś. Papierologia. Rozumiem, nie każdy to lubi, ale żeby mieć sprawę tak głęboko w dupie? Przez tydzień dzwoniłam z cztery razy. Za każdym razem była inna wymówka. A to, bo teraz ma dużo roboty, bo robią grill dla znajomych, a to bo przecież dorabia w weekend. No okej, ale jedyna co miało zrobić to przeczytać - uzupełnić - wysłać albo przekazać informację tacie - on by to zrobił. Cóż, za wiele tego. Prawie wykreślono mnie z listy studentów drugiego stopnia, bo papiery nie były dostarczone. Ba! Koperta nie była otworzona nawet. W niedzielę ostatni raz do niej dzwoniłam (czas był do czwartku do godziny 12 by papiery znalazły się na biurku dziekanatu). Odrzuciła, bo znowu dzwonię o papiery... Odebrał tata, na ile jego zdziwienie było prawdziwe - nie wiem, nie chcę wiedzieć. Pomógł, to się liczy.
Teraz można zadać pytanie, dlaczego oni mieli to zrobić nie ja? Otóż mieszkam 250 kilometrów od domu rodzinnego, bez stałego adresu, więc najbezpieczniej było zostawić do korespondencji adres meldunkowy. Przecież rodzice znajomych zrobili to bez mrugnięcia okiem... Ale czasami zapominam się. Zapominam, że moja matka życzy mi wiecznie porażki. Liczyła na niezdaną maturę, na kiepskie wyniki w szkole, na niezdane prawo jazdy (oj, z tego cieszy się do dziś). Ogólnie jeśli powinie mi się noga to ona ucieszy się pierwsza. Tak się zastanawiam... Czy ja powinnam mieć dzieci? Nigdy nie będę chciała być taka sama.
Komentarze
Prześlij komentarz